Menu

niedziela, 22 listopada 2015

Tajemy Ogień

Niedawno wspominałam o nowej książce, którą przywiozłam z niesamowitego wydarzenia - jakim były targi książki. Skończyłam czytać ją już jakiś czas temu, ale oczywiście (jak zwykle) nie znalazłam czasu, żeby dodać co nieco o niej na bloga. Dzisiaj więc - jestem. I zamierzam zanudzić Was kolejną pozytywną "recenzją" o dobrej książce. Zamierzam się jednak bronić, bo przecież nie sięgałabym po złą książkę! Tak naprawdę to na te nudniejsze historie po prostu nie chcę marnować przyciśniętych klawiszy.


Dobrze, koniec tych dziwnych przemyśleń. Książką, o której mówię jest "Tajemny Ogień", jak już z pewnością wiecie (chociaż wcale nie ma tej nazwy w tytule...) Kontynuując... autorkami książki są: C.J.Daugherty oraz Carina Rozenfeld. Akcja rozgrywa się we Francji oraz Anglii, opowiada o dwójce bohaterów; Taylor Montclair i Sachy Winters. Taylor jest przykładną uczennicą, ma chłopaka oraz dobrą przyjaciółkę, mieszka z matką oraz siostrą, prowadzi w miarę szczęśliwe życie. Jednak jak można się spodziewać, coś w końcu może pójść nie tak. W chwilę może wszystko się zmienić. Taką chwilą może być rozmowa z innym uczniem przez internet, powrót do domu, pokłócenie się z chłopakiem. I życie, które wydaje się zupełnie zwyczajne zmienia się w istny kalejdoskop dziwnych wydarzeń.
Natomiast Sacha to chłopak, który w życiu nie zaznał normalności, a przynajmniej od dłuższego czasu nie wie co to takiego. Od czasu kiedy dowiedział się, że umrze w swoje 18 urodziny normalne życie po prostu nie ma dla niego sensu. Przecież i tak umrze... (takie podejście do sprawy jest trochę dziwne, przecież i tak umrzemy... Ale pomińmy ten fakt) Sacha ma mało czasu i nie ma pojęcia co zrobić. Wie jedno - jeśli ktoś go zabija przed osiemnastymi urodzinami to tak jakby wcale tego nie robił. Chłopak bowiem odradza się, za każdym razem jednak śmierć jest trudniejsza, albo może powrót do życia jest gorszy?
Co łączy tę dwójkę? Coś przecież musi. Ktoś chce żeby tych dwoje się spotkało, ale jest też ktoś kto za wszelką cenę chce trzymać tych dwoje z daleka od siebie. Jest dużo rzeczy które Taylor i Sacha nie wiedzą, czy zdążą odkryć prawdę zanim będzie za późno? Jak zwykle pozostawię wiele pytań bez odpowiedzi. Książka wciąga od pierwszych kartek. Z każdą stroną coraz "trudniej" się ją czyta. Z każdą obróconą kartką martwiłam się co strasznego może się zdarzyć...

Dlatego właśnie gorąco Wam ją polecam! 
-LBM
 











niedziela, 15 listopada 2015

Leyzabeth. Lizzley. IV

Wcześniej. Miley.
-Jesteś gotowa? - pyta. Przytakuję tylko. - no to chodźmy. - mówi i schodzimy po schodach. Moja mama razem z Dawidem jedzą śniadanie. Ubrani są jakby mieli wychodzić do pracy.
-Gdzie się wybieracie? - pyta spoglądając podejrzliwie. Ja nawet nie wiem gdzie idziemy. Przyglądam się Adrianowi.
-Idziemy do parku. Jest jeszcze parę miejsc które chciałbym zobaczyć.
-Dobrze, tylko nie wracajcie za późno, dzisiaj chcielibyśmy zjeść wspólną kolację.
-Ja zapraszam. - mówi Dawid spoglądając znad gazety. Przez parę sekund mój umysł nie widzi obcych sobie ludzi. Tak chciałby widzieć rodzinę. Ojca mówiącego znad gazety, matkę szczęśliwą patrząc na niego. Brata, który uśmiecha się od ucha do ucha spędzającego z siostrą czas. Kiedy jednak mrugam oczami czar pryska, a ja znowu stoję przed przyjacielem mojej matki i jego synem.
-Nie będziemy długo. - mówię i wychodzimy. Słyszę śmiechy dochodzące z głębi domu.
-Kłamca. - szepczę. Spogląda na mnie pytająco.
-Skąd wiesz, że nie idziemy do parku? -pyta
-Ty, park i zabawa. Te trzy słowa się chyba nie potrafią zgrać
-Prawie mnie nie znasz. Więc się nie wypowiadaj. Jeden dzień znajomości nie daje ci takich przywilejów.
-Dobrze, już nie będę. - mówię i idziemy w ciszy. Dochodzimy do parku. Adrian wskazuje mi ławkę. Siadam, po czym on także to robi. Żadne z nas się nie odzywa. - Będziemy tak siedzieć w ciszy? To ma być zabawne? - pytam. 
-A ciebie to nie bawi? - pyta i uśmiecha się jednym ze swoich idealnych uśmiechów poświęconych dla dziewczyn aby mdlały na jego widok. Dobrze, że mnie to nie dotyczy. - Dobra, nie będę trzymał cię już dłużej w niepewności. Chodź. - mówi i idziemy dalej. Przechodzimy parę przecznic po czym Adrian idzie ku wejściu do nieznanego mi budynku. Nie mam pojęcia gdzie mnie prowadzi. dopadają mnie wątpliwości. Przecież zaledwie znam go dwa dni. Czemu więc mu ufam? Czemu dałam się namówić na te wyjście? Gdzie on idzie? Co ja robię? Kiedy dziwne, podejrzliwe myśli krążą po mojej głowie moje nogi idą za nim posłusznie. Jesteśmy w ciemnym holu, słyszę w oddali dudnienie, a także śmiech. Idziemy do jakiegoś klubu? I to o tej porze? - Hej, nie ma się czego bać. Nie jestem seryjnym mordercą. - mówi widząc moją niepewną minę.
-To mnie nie pocieszyłeś. - odpowiadam bezsilnie. - Oni zawsze tak mówią. - szepcę po czym oboje się uśmiechamy. No dobra, mi wychodzi raczej grymas, który jego śmieszy jeszcze bardziej.
-Nie patrz tak na mnie tylko chodź. - mówi ciągnąc mnie za rękę. Dochodzimy w końcu do pomieszczenia, w którym gra muzyka i widzę śmiejących się ludzi, którzy grają w kręgle. W kręgle?
-Czemu akurat wybrałeś kręgle? - pytam. 
-Chcesz szczerą psychopatyczną odpowiedź, czy wolisz proste kłamstwo, które postawi mnie w lepszym świetle? - pyta. Patrzę podejrzliwie. Nie mam pojęcia co ma na myśli. Jestem ciekawa obu odpowiedzi.
-Kłamstwo. - mówię po chwili.
-Kręgle to pierwsze co przyszło mi na myśl. Patrząc na ciebie stwierdziłem, że pewnie nigdy nie byłaś na kręglach, więc postanowiłem uświadomić ci co to takiego. - uśmiecha się. 
-i prawda. - dopowiadam jakby mi przerwał.
-Tak nie można. - oburza się. - Uwierz mi, że wolisz jej nie znać. Chodź. - podchodzimy do lady, z za której wychyla się chłopak o kruczoczarnych włosach. 
-Witajcie. - mówi. - Na ile? - jest młodszy od Adriana. Patrzy na nas znudzonym wzrokiem. Jego twarz jest piegowata i widać na niej efekty dojrzewania.
-Godzinkę, chyba, że młodej się spodoba. - mówi Adrian.
-Rozmiar? - pyta. Podajemy rozmiary swoich stóp i dostajemy ładne, kolorowe, sztywne buty. 
Sala jest dosyć duża. Znajduje się tu sześć torów. Dwa z nich są zajęte przez całe rodziny składające się ze starszych osób i paru dzieciaków. My podchodzimy do jednego ze środkowych torów. Adrian wpisuje nas do dziwnego komputerka i pokazuje mi jak rzucać. Na początku zupełnie mi nie wychodzi. Ale po pewnym czasie zaczynam rozumieć jak powinnam trzymać palce i jak puszczać kule, które są cięższe niż się spodziewałam. Adrian jest cierpliwym nauczycielem i do tego dobrym graczem. Kiedy pytam czy często gra, tłumaczy mi, że dawniej chodził ze swoim ojcem grać. Opowiada mi także o innych rzeczach, które nauczył go ojciec. Z tego co mówi wnioskuję, że są naprawdę blisko, aż dopada mnie lekka zazdrość. Jednak szybko się wyzbywam tego uczucia, bo jak mogę być zazdrosna o to, że obcy mi człowiek nauczył się tak wielu rzeczy od swojego taty kiedy ja ze swoim nigdy nie miałam kontaktu... Szybko mija nam godzina, a za nią następna i jeszcze kolejna. Świetnie się bawimy, jednak w końcu stwierdzamy, że już mamy dość i nie powinniśmy już dłużej odwlekać powrotu do szarej rzeczywistości. 
-Już koniec? - pyta z ironią chłopak za blatem kiedy oddajemy buty. Obgadywaliśmy go trochę w czasie gry, więc trochę chce nam się śmiać kiedy na niego patrzymy. - Wciągnęło siostrę? - pyta jakbym nie stała obok. 
-My nie jesteśmy rodzeństwem. - mówię pokazując mu, że też tu jestem. Po czym wychodzimy. Oczywiście kiedy Adrian mu płaci.
-Chyba wpadłeś mu w oko. - śmieję się. - Ale komu ty nie wpadłeś w oko. - dodaję, po czym oboje się śmiejemy kiedy przechodzi obok nas wpatrzona w niego dziewczyna. 
-Nie wiem co to za miejsce. Ale chyba nie ma tu facetów. - komentuje nadal uśmiechnięty. Jednak widzę, że jest już przyzwyczajony do zaczepnych spojrzeć i wpatrzonych w niego oczu. Wychodzimy i nie mogę przyzwyczaić się do światła. Spoglądam na komórkę i okazuje się że już południe. Widzę na ekranie parę nieodebranych połączeń. To od mojej przyjaciółki Kalih. Postanawiam po drodze wstąpić do niej. Idziemy w ciszy. Nie opuszcza mnie jednak dobry humor. Uśmiecham się cały czas. Bo przecież zabrał mnie na kręgle. Tylko skąd mógł wiedzieć, że właśnie na nie chcę iść. Nikomu jeszcze nie zdążyłam nawet powiedzieć, że mam na to ochotę. 
-Powiesz mi? Prawdę. Proszę. - spoglądam na niego błagalnym wzrokiem.
-Czemu kręgle?
-Yhm. - kiwam potakująco.
-Nie.
-Proszę. - powtarzam.
-Ale nie będziesz zła? - pyta z wahaniem. 
-Czemu miałabym być zła? - pytam niepewnie.
-No dobrze... Przeprowadziłem małe śledztwo. Pewnie prędzej, czy później i tak byś się dowiedziała, więc powiem to od razu. Byłem w twoim pokoju. - co? - Ładny tak w ogóle. No...  nie ważne. Zobaczyłem co czytasz. W tej książce bohater zabiera bohaterkę na kręgle, bo pracuje w kręgielni, bla, bla, bla. Więc pomyślałem, że łatwiej byłoby ci się wczuć gdybyś sama coś takiego przeżyła. Próbuję ci pokazać, że możesz robić niektóre rzeczy, o których czytasz. Zaszaleć... Rozumiesz? - patrzy na mnie z nadzieją. - To było głupie, przepraszam. - mówi ze spuszczoną głową. 
-Hmm. To w sumie w stylu psychopaty. Dosyć przerażające, ale też urocze. - mówię, mam mętlik w głowie. -Czy masz mnie za jakieś głupie dziecko, które nie potrafi żyć w rzeczywistym świecie? - pytam.
-Nie. No co ty... Chciałem tylko umilić ci czytanie i pokazać, że kręgle to niezła zabawa. Wierzysz mi, prawda? - nie mam pewności czy mówi prawdę.
-Chyba tak...Pamiętaj jednak, że nie jesteś moim starszym bratem i nie musisz mnie niczego uczyć. A tym bardziej tego, że nie można żyć książkami. - spoglądam na niego spod przymrużonych powiek. Wyciąga ręce w obronnym geście zapewniając, że rozumie.  
-Skąd wiedziałeś gdzie iść? Do tej kręgielni. No i że jest tu coś takiego, jak kręgielnia...
-Jest coś takiego jak internet. - mówi z ironią. - To że, tu nie mieszkałem, nie znaczy, że jestem z kosmosu... - próbuje rozładować, trochę napiętą atmosferę. Chyba nie do końca mu wychodzi.
-Okey. - resztę drogi przemierzamy w ciszy. Dopiero pod domem Kal informuję go, że muszę wstąpić do przyjaciółki.
-Do zobaczenia w domu. - odwraca się. Chwytam go w ostatniej chwili za rękę. Spogląda zdziwiony.
-Mimo tego, że jesteś psychopatą i seryjnym mordercą, świetnie się bawiłam. I... dziękuję. - mówię po czym odchodzę. Zanim wchodzę do Kal widzę jaki jest zadowolony z siebie i mimowolnie też się lekko uśmiecham.

Teraz. Elizabeth
Wczorajszy dzień był totalną porażką. Wróciłam zmęczona do domu. Padłam na łóżko i obudziłam się dopiero rano, czyli jakieś dziesięć minut temu. Już czuję, że Kal nie przyjdzie do pracy. Nieźle wczoraj popiła i razem ze swoim chłoptasiem poszli do kina, a z jej późniejszych wiadomości wywnioskowałam, że także i do niego. Kiedy Kal nie wraca na noc do domu to oznacza, że nie pojawi się w szkole, czy w pracy. Mi też nie chce się wstawać, jednak lenistwo przezwyciężam myślą o nowym mieszkaniu. O własnej klitce daleko od podejrzliwego spojrzenia mamy, sprawdzającej co chwile czy jeszcze żyję. Mój wieczór był zupełną odwrotnością upojnej nocy Kalih, którą z pewnością spędziła z ukochanym. Zwykle wysyła mi rano milion wiadomości z jakimiś motywującymi tekstami. Dzisiaj jednak nic. Co dziwne, jednak nie potrzebuję żadnej zachęty. Ogarniam się w łazience i idę do kuchni zjeść śniadanie. Mama już je kanapki.
-Dzień dobry kochanie. - mówi i uśmiecha się. - Przygotowałam ci coś. - wskazuje mi jajecznicę i tosty. 
-Dzięki. - mówię i zabieram się za jedzenie.
-Jak wczorajsza randka? - pyta z nadzieją w głosie. Próbuje zamaskować zadowolenie, ale nie do końca jej wychodzi.
-To nie facet dla mnie.
-Aha. - widzę dokładnie rysujące się rozczarowanie na jej twarzy. Rozmawiamy jeszcze chwilę po czym wychodzi do pracy. Wiem, że nie powinnam, ale czuję ulgę. Kiedy patrzy na mnie mam ciągle uczucie, że ją rozczarowuję, jednak nie potrafię być szczęśliwą córką jakiej pragnie. Nie potrafię zapomnieć niektórych rzeczy, których naprawdę nie chciałabym widzieć. Nie czuję jakby to był mój dom. Czasem pragnę być gdzie indziej jednak nie mam pojęcia gdzie. Spoglądam na zegar wiszący na ścianie w naszej małej kuchni. Muszę już wychodzić. Zabieram torbę i idę do pracy.
W kafejce za ladą stoi już Scott. 
-Cześć dziewczyno. - krzyczy na powitanie.
-Hej. - mówię ponuro.
-Kal dzisiaj nie będzie, więc będziesz musiała ogarnąć większość klientów sama. I kuchnia jest dzisiaj zamknięta, więc wydajemy same napoje. 
-Okey. - wzdycham.
-Dzięki nieobecności Kal więcej zarobisz.
-Duże pocieszenie. - mówię pod nosem. Po paru godzinach okazuje się, że nieźle sobie radzę sama i Scott oznajmia mi, że musi iść po dziecko do przedszkola. Nie mam nic do gadania, zostaję sama. Jak na złość piętnaście minut po jego wyjściu przychodzi grupa nastolatków. Zamawiają parę rzeczy i akurat jednej z nich nie potrafię przygotować. Scott nie odbiera, Kal także. Muszę coś wymyślić. Jak przygotować kawę "cynamonowy grzech"? Nikt nie informował mnie, że takie coś istnieje. Spoglądam do karty na skład kawy i próbuję połączyć składniki w takich proporcjach jakie wydają mi się odpowiednie. Przygotowuję pozostałe napoje, które na szczęście znam. Jednak te cynamonowe coś nie daje mi spokoju. Zanoszę klientom ich zamówienia mając nadzieję, że chłopak który to zamówił jeszcze nigdy tego nie pił i że nie ma pojęcia jak ma to smakować. Podaję chłopakowi kubek. Uśmiecha się do mnie. Wygląda znajomo. Może to ktoś ze szkoły, bo jestem pewna, że nie znam osobiście tego gościa. Ma brunatne włosy i przyciągające spojrzenie. Wygląda na jakieś dwadzieścia lat. Ma ładne rysy twarzy. Siedzi przy stoliku z dziewczyną i trzema chłopakami. Nie chcę im dalej przeszkadzać w rozmowie, więc odchodzę zastanawiając się jak bardzo źle może to smakować. Nagle do kawiarni wchodzi uśmiechnięta Kal ze swoim chłopakiem. 
-Cześć! 
-Witajcie. - mówię bez zbędnego entuzjazmu. 
-Przyszłam pokazać Chrisowi gdzie pracujemy i przy okazji z chęcią napijemy się dobrej kawy. - tłumaczy. - Myślę, że musimy pogadać o wczoraj. - mówi z wyrzutem. - O Masonie. - szepcze. Po chwili wpatrywania się we mnie siadają do stolika. W jego obecności wygląda na najszczęśliwszą osobę na świecie. Zaczynam się zastanawiać co takiego w sobie ma, że potrafi ją tak uszczęśliwić. Z rozmyśleń wybudza mnie wołanie.
-Przepraszam, ale to... - chłopak wskazuje na kubek mojej wielkiej improwizacji. Zamykam z przerażeniem oczy. Nie chcę wylecieć z pracy z powodu głupiej kawy. Nie wylecę, prawda? To chyba niemożliwe... A w sumie. Wszystko mi jedno. - to najlepsza kawa jaką w życiu piłem. A piłem tę kawę tu już chyba milion razy, ale nigdy nie smakowała tak dobrze. - nie potrafię pozbyć się zaskoczenia z twarzy, bo zupełnie nie tego się spodziewałam. Chociaż chłopak ewidentnie przesadza, nie mogę pozbyć się uczucia, że mówi szczerze. Ma coś takiego w spojrzeniu, że po prostu wszyscy wierzą mu na słowo. - Kto ją robił jeśli mogę wiedzieć? - pyta.
-Ja...? - bardziej pytam niż stwierdzam fakt. 
-Wyjdź za mnie. - mówi uśmiechając się. - Pragnę żebyś robiła mi taką kawę do końca życia. - wyznaje z radością w oczach. Spoglądam na jego znajomych, nie wydają się jakoś bardzo zaskoczeni. Czy oni się ze mnie nabijają?
-Masz coś z głową? - pytam cicho.
-Nie, z tego co wiem, to raczej nie. - rozglądam się po sali, na szczęście nie ma innych klientów oprócz... Kal. Zapomniałam. Widzę jak nie potrafi się powstrzymać od śmiechu.
-Nabijacie się ze mnie? - patrzę podejrzliwie.
-Czy po prostu nie potrafisz przyjąć komplementu, że robisz najlepszą kawę na świecie? - pyta nadal uśmiechnięty. Wygląda tak autentycznie. Gdyby powiedział mi to jakikolwiek inny chłopak pomyślałabym, że to tani tekst na podryw. Ale ten chłopak wygląda tak przekonująco... że mam ochotę się uśmiechnąć.
-Nie wiem. Po prostu wszystko pomieszałam, tak na prawdę to nie potrafię robić tej kawy. - wyznaję. 
-Jesteś niesamowita. - mówi wpatrując się we mnie. 
-Dzięki. Czy mogę już iść? - nie wiem co innego mogę powiedzieć.
-A wyjdziesz za mnie? - uśmiecha się zawadiacko. 
-Jeśli dzięki temu nie będę musiała wracać do domu, to z chęcią... - wzdycham.

LEYZABETH. LIZZLEY. 
LEYZABETH. LIZZLEY. II
LEYZABETH. LIZZLEY. III