Menu

piątek, 11 września 2015

Leyzabeth. Lizzley. II

Wcześniej. Miley.
Park, kino, sklepy, knajpy, jeszcze czego? Jakbym nie miała nic lepszego do roboty tylko włóczenie się z jakimś obcym facetem po mieście. No w sumie... nie mam nic lepszego do zrobienia, oprócz czytania książek oczywiście. Ale nadal pozostaje pytanie czemu ja? Stoję zestresowana przed jego pokojem i zastanawiam się czy zapukać czy lepiej ukryć się w szafie i udawać, że mnie nie ma. Czasem kiedy chcę pobyć naprawdę sama, tak właśnie robię. Moja szafa jest naprawdę duża... Niestety drzwi się otwierają kiedy już prawie odchodzę. Spogląda na mnie z przymrużonymi oczami.
-Podsłuchujesz mnie? – pyta jak gdyby nigdy nic. Ma na sobie zwykłą koszulkę i jeansy. No tak, powinnam coś odpowiedzieć. Czemu niby miałabym go podsłuchiwać?
-Nie… ja… hmm. – chyba nie poszło mi zbyt dobrze z odpowiedzeniem. - Idziemy? – pytam tylko.
-Pewnie. – odpowiada i uśmiecha się.
Idziemy przez chwilę w ciszy. Nie wiem o czym miałabym mu opowiadać. On pochłania wzrokiem okolicę. Czuję się niepotrzebna. Nie chcę tu być. Mogę już wrócić do domu?
-Gdzie mnie prowadzisz? – pyta. Przez większość czasu staram się mu nie przyglądać, ale nie wiem jak mam mówić nawet na niego nie patrząc, kiedy on próbuje nawiązać kontakt wzrokowy. Patrzy na mnie wyczekująco i przy okazji mierzwi swoje włosy.
-Najpierw przejdziemy przez park, pójdziemy zobaczyć kino i małe centrum handlowe, później sklepiki z żywnością, twój college jest niedaleko. No a potem jakieś kawiarnie i restauracje… to chyba wszystko. – mówię jednym tchem i wyliczam na palcach.
-Nie musisz mnie wszędzie oprowadzać, wiesz? – pyta i przypatruje mi się ostrożnie.
-Nie no, wiesz, nie mam nic lepszego do roboty niż zajmowanie się znajomymi mamy. – mówię sarkastycznie. Mam nadzieję, że nie załapie.
-Rozumiem. – śmieje się. – Naprawdę dam sobie radę, jestem dorosły i z pewnością się tu odnajdę. Myślę, że twoja mama także o tym wie. Więc pozostaje pytanie kto tu kim ma się zajmować… - mówi spoglądając ze współczuciem. Przystaję.
-Chcesz mi powiedzieć, że to ja potrzebuję opieki? – pytam zdenerwowana. Co on sobie wyobraża, nie jestem już małym dzieckiem.
-Nic takiego nie powiedziałem. – wzrusza ramionami. – Ale powiedz mi. Często wychodzisz z domu? – nie mam pojęcia co odpowiedzieć. Prawda z pewnością byłaby odpowiedzią, jaką on chce usłyszeć. Więc nie daję mu tej satysfakcji. 
-Wystarczająco. – odpowiadam wymijająco.
-Co to w ogóle za odpowiedź? – pyta marszcząc brew.
-Zresztą, to nie twoja sprawa. – mówię buntowniczo. On tylko się śmieje. Jego śmiech w tym momencie mnie denerwuje, ale muszę przyznać, że jest nieco zaraźliwy.
-Widzisz… mam swoją teorię. – patrzy na mnie z góry na dół. Jest ode mnie dużo wyższy.
-Nie wiem czy chcę jej słuchać. – wzdycham.
-Może wcale nie chodzi o opiekę. – i tak mówi.
-Aha…
-Może raczej potrzebujesz rozrywki? – patrzy wyzywająco.
-A ty zamierzasz mi ją dostarczyć? – posyłam mu takie same spojrzenie.
-Chyba mógłbym się ulitować nad taką biedną istotką jak ty. – mówi, a ja mam ochotę go uderzyć. Lekko, tak po prostu jak robi się to z przyjaciółmi. Nie wiem czemu. Przed chwilą nie potrafiłam wydusić ani słowa, a teraz sprzeczamy się w najlepsze.
-Nie potrzebuję twojej pomocy. - mówię cicho.
Kiedy idziemy dalej myślę o tym co mi powiedział. Może moja mama chce żebym wyszła z domu, więc specjalnie zaplanowała to wyjście dla mnie, a nie dla niego. Ale czy to możliwe? W sumie moja mama często powtarza, że nie powinnam przesiadywać w domu. 
-Znowu będziesz udawać, że nie potrafisz mówić? - pyta. 
-Nic nie udaję, po prostu myślę. - odpowiadam. Przechodzimy właśnie obok domu, w którym mieszka Kalih. Jest to mały jednopiętrowy domek, w którym mieszka ze starszym bratem. Jej starszy brat Matthew wychowuje ją sam już od pięciu lat. 
-Nad czym tak myślisz? - podkreślił słowo myślisz, jakby wątpił czy w ogóle potrafię.
-Czy naprawdę jestem aż tak nudna, że moja mama musi mi to uświadamiać - sama nie wiem czemu, ale odważyłam się odpowiedzieć szczerze. Patrzy na mnie zastanawiając się co odpowiedzieć. Nie wie, czy mówię serio.
-Nie przejmuj się tak. Teraz każe ci wychodzić, a za niedługo będzie mówić, że masz zostać. Jak byłem młodszy też przesiadywałem w domu i wszyscy mówili żebym wychodził częściej, a moja mama powtarzała to na okrągło. Gdyby teraz mnie zobaczyła pewnie by mnie nie poznała i pewnie prosiłaby żebym nie chodził na te okropne imprezy. - stara się mnie pocieszyć.
-Gdzie teraz jest twoja mama, że cię nie zna takiego? - pytam. Zazwyczaj nie lubię przechodzić do trudnych tematów, ale w jego głosie wyczułam dziwną nienaturalną nutę, aż musiałam spytać.
-Wyjechała dawno temu, ale nie chcę o tym gadać. - próbuje powiedzieć to jak gdyby nigdy nic, jednak nie do końca mu wychodzi.
-Hmm. Rozumiem. To co cię tak zmieniło? Jakoś nie pasujesz mi do typu grzecznego chłopca. - próbuję ostrożnie zmienić temat. Stajemy na światłach. Spogląda na mnie z zawadiackim uśmieszkiem.
-Jestem grzecznym chłopcem. - mówi, śmiejąc się i znowu przeczesując palcami włosy.
-Może wczoraj na takiego wyglądałeś, ale dzisiaj mnie już nie oszukasz. Zaproponowałeś mi, że pokażesz mi co to zabawa...
-Ty też jesteś zupełnie inna niż wyglądasz.
-Najłatwiej odeprzeć atak, atakiem... - mówię kiedy idziemy dalej. - A niby na kogo wyglądam? - pytam z zaciekawieniem.
-Na cichą, szarą myszkę. - mówi.
-Pozory mylą. - nie wiem czy to prawda. Przecież zazwyczaj jestem "cichą, szarą myszką". Jedynie wśród bliskich i najlepszych przyjaciół potrafię się otworzyć i być właśnie taka, jak jestem teraz. Może nazywa się to byciem szczęśliwym?
-Myślałem na początku, że się nie dogadamy, ale może nie jesteś taka mądra na jaką wyglądasz. - stwierdza znowu uśmiechając się szeroko.
-Czy to miał być komplement? - pytam niepewnie.

Teraz. Elizabeth.
-Cześć. - mówię do Kal. Uśmiecha się jak zwykle. Swoje zazwyczaj rozpuszczone, ciemne, kręcone włosy spięła w kok. Wchodzimy razem do kawiarni. Jest to nieduże pomieszczenie ze ścianami wyłożonymi kostką i kamieniami. Na ścianach są powieszone piękne obrazy różnych wielkich miast, takich jak Paryż, Amsterdam, Nowy Jork. Wiszą tu długie lampy i wszystko jest w stylu vintage. Naprawdę całość wygląda niesamowicie, a wydaje się tu być bardzo przytulnie. Podchodzimy do barku. Stoi za nim wysoki, umięśniony brunet. Jest przyjacielem Kal, który załatwił nam tu pracę. Nie mam pojęcia jak miał na imię.
-Witajcie dziewczynki. - uśmiecha się lekko.
-Cześć Scott. - mówi Kal. Właśnie.. Scott. 
-Chodźcie oprowadzę was po kuchni. - mówi i prowadzi nas przez drzwi do niedużego pomieszczenia, gdzie krząta się parę osób. Kuchnia jest niewielka. Wszędzie jasne ściany, nowoczesny sprzęt i szare meble. Nic specjalnego. Scott oprowadza nas po małych magazynach i pokazuje gdzie stoją wielkie lodówki. Tłumaczy nam co należy do naszych zadań i pokazuje jak należy robić poprawnie kawę. Jest bardzo cierpliwy i spokojny. Pozwala nam obsłużyć pierwszych klientów i kiedy kończymy po dwóch godzinach chwali nas, że jak na pierwszy dzień to poszło nam nawet całkiem nieźle. Na koniec wyjaśnia nam o której będziemy w tygodniu przychodzić, oraz kiedy w weekendy. Praca nie była, aż tak bardzo męcząca. Męczące było uśmiechanie się do wszystkich, które nie przychodziło mi tak łatwo jak Kal. Starałam się być dla wszystkich miła i nie wdawać się w kłótnie, które ostatnio niestety czasem mi się zdarzały. Nawet z obcymi ludźmi.
-I jak ci się podobało? - pyta Kal kiedy idziemy powoli w stronę naszych domów. Mieszkamy tylko dwa domy od siebie. Ona mieszka z tatą, z którym nie ma tak dobrych relacji jak ja z mamą. Chociaż można się kłócić z tym czy nadal się świetnie dogadujemy. 
-Pytasz o pracę. Czy w pracy może być fajnie? - pytam.
-Czemu musisz być wiecznie taka skwaszona. Nie możesz się wreszcie uśmiechnąć i cieszyć tym. że tu jesteś? - pyta przystając.
-Cieszę się... chyba. - mówię. - Przepraszam, było naprawdę w porządku. Myślę, że to nam pomoże w rozpoczęciu wszystkiego od nowa. - staram się mówić jak najweselej potrafię, może jak będę to powtarzać, sama w to uwierzę. Patrzy na mnie podejrzliwie. Po chwili się uśmiecha. Przytula mnie.
-Pewnie, że pomoże. Za niedługo będziemy mieszkały w pięknym apartamencie. - mówi i ściska mnie jeszcze mocniej. Za mocno.
-Auć.
-Przepraszam. - szepcze i mnie wypuszcza z objęć. - Lizzi, damy radę, skończymy szkołę i będziemy wolne. - zapewnia i pojedyncza łza płynie jej po policzku.
-Hej, nie płacz przeze mnie. - mówię, naprawdę nie chce żeby ten dzień był jeszcze bardziej przybijający.
-Nie płaczę przez ciebie głuptasie... Po prostu strasznie się cieszę, że jesteś tu ze mną. - ociera łzę i uśmiecha się. Nawet Kal, moją wiecznie uśmiechniętą i radosną Kal, potrafię doprowadzić do takiego stanu.
-Masz na myśli te okropne miasteczko? Czy raczej ten podły świat? - nie potrafię się powstrzymać. Próbuję się uśmiechnąć, ale nie bardzo mi wychodzi.
-Jedno i drugie... - odpowiada smutno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz